Chcę portretować rzeczywistość wokół mnie
Ela Benkowska, reżyserka portretująca swoich najbliższych i gdańską Orunię, opowiada Katarzynie Gumowskiej o pasjach filmowych oraz o nauce w GSF. Zapraszamy na kolejny z serii wywiadów prezentujących słuchaczy Gdyńskiej Szkoły Filmowej.
KG: Skąd wziął się u ciebie pomysł na reżyserię?
EB: Wszystko zaczęło się w liceum, kiedy oglądałam bardzo dużo filmów i w końcu pomyślałam, że sama spróbuję jakiś nakręcić. W tym czasie dowiedziałam się także, że Roman Polański obchodzi urodziny tego samego dnia co ja i stwierdziłam, że to musi być przeznaczenie. Poprosiłam mamę i siostrę, żeby na 18. urodziny kupiły mi kamerę. Nakręciłam nią m.in. film na egzamin do szkoły i mam ją do tej pory.
KG: Zdobywasz wykształcenie jako slawistka, znasz kilka języków obcych, w tym serbski. Czy masz jakieś filmowe inspiracje z Bałkanów?
EB: Nie mam ulubionych reżyserów, ale bardzo lubię klimat tamtejszego kina i poczucie humoru. Filmy są bardzo barwne a nawet największe dramaty zawsze mają element humorystyczny, który jest śmiechem przez łzy. Przy okazji muszę podziękować studentom i wykładowcom ze slawistyki. Wszyscy wiedzą, że kręcę filmy i bardzo mnie wspierają. Nawet pracę licencjacką pisałam na temat terminologii filmowej w języku serbskim i polskim.
KG: A masz takich reżyserów, którzy cię inspirują jeżeli chodzi o aspekt wizualny czy historie, które opowiadają?
EB: Nie mam osób, które by mnie inspirowały, raczej ich filmy motywują mnie do dalszej pracy nad moim warsztatem. Jedną z takich osób jest na pewno Roman Polański. Dalej Wong Kar Wai, David Fincher, Alejandro González Iñárritu i Pedro Almodóvar. W Almodóvarze podobaja mi się jego charakterystyczny kicz. Z Polskich filmowców cenię Wojciecha Wiszniewskiego, Bogdana Dziworskiego i Andrzeja Kondratiuka.
KG: Czy masz jakieś doświadczenia plastyczne – malarskie lub fotograficzne oprócz kręcenia filmów w liceum?
EB: Robię zdjęcia, które można zobaczyć między innymi na moim blogu. Skupiam się na dzielnicy Gdańska, w której mieszkam od urodzenia – Oruni. Podjęłam się sportretowania tego miejsca, ponieważ Orunia ma złą sławę a ja to miejsce widzę zupełnie inaczej – to piękna dzielnica ze wspaniałą historią. Mimo, że jest zaniedbana, stanowi bardzo wdzięczny obiekt do fotografowania. Wiele kamienic jest burzonych, a ja staram się je udokumentować. Kiedyś istniało kino Kosmos, gdzie pierwszy raz byłam na filmie i gdzie dostawało się cukierki przed seansem. Obecnie jest tam stacja benzynowa.
KG: Dostałaś niedawno stypendium Marszałka Województwa Pomorskiego na film o Oruni. Czy możesz opowiedzieć o tym projekcie?
EB: Będzie to mój film dyplomowy. Chcę udokumentować ludzi, których znam i mój świat. Orunia stanowi tło, a tematem będzie samotność i różne sposoby radzenia sobie z nią. Zawsze chciałam nakręcić film o Oruni a teraz mam już w głowie sposób, w jaki chcę to zrobić.
KG: Wolisz robić filmy fabularne czy dokumentalne?
EB: Trudne pytanie, bo praca nad każdym z nich jest zupełnie inna. W filmie dokumentalnym bardzo lubię spotkania z bohaterem, to że przez jakiś czas żyje się tak jak on. Sądzę, że na początku drogi filmowej warto zacząć od dokumentu, bo kiedy ma się dwadzieścia kilka lat, nie posiada się zbyt dużego doświadczenia życiowego. Przez kręcenie dokumentów można wiele podpatrzeć. Dopiero później przekuwa się to doświadczenie na film fabularny.
KG: Twój film „Hokeistka” przedstawia młodą dziewczynę w sporcie, który kojarzony jest z męskością i brutalnością. Większość filmowego świata zdominowana jest przez mężczyzn.
KG: Czy po zakończeniu zdjęć do swoich dokumentów masz jeszcze kontakt z bohaterami?
EB: Zdjęć do dokumentu się nie kończy, je się porzuca! O Kasi hokeistce mam już kilka następnych materiałów, bo chciałabym jej towarzyszyć przez całe życie. Chcę co jakiś czas do niej wracać i za kilkadziesiąt lat zmontować film z całego życia. Wymyśliłam, że będę portretować osoby, które są wokół mnie. Jeśli ja ich nie sportretuję, to nikt tego nie zrobi.
KG: A to, że są znasz prywatnie swoich bohaterów to ułatwienie czy utrudnienie?
EB: To zależy. Dziadek czasem nie traktuje mnie jak reżysera i nawet domaga się kręcenia kiedy mam wyłączoną kamerę. Chodzi o to, żeby mieć do siebie nawzajem zaufanie i żeby wyłączyć kamerę w odpowiednim momencie, bo bardzo łatwo można kogoś skrzywdzić. Na początku bohaterowie „spinają się” na widok kamery, później już się przyzwyczajają i nie zwracają na mnie uwagi. Od początku mam włączoną kamerę, ale materiał z pierwszych kilku dni nie nadaje się do niczego.
KG: Gdybyś miała dać jakąś dobrą radę osobom, które w tym roku przystąpią do rekrutacji, to co byś im powiedziała?
EB: Na egzaminie trzeba być sobą i umieć przyjąć krytykę, ale też umiejętnie bronić swojego projektu. Trzeba dobrze „sprzedać” siebie i swoje pomysły.
KG: Jak nauka wygląda w GSF?
EB: Zazwyczaj zajęcia prowadzone są weekendowo i trwają cały dzień. Trzeba mieć dystans do siebie, żeby zmagać się z ciągłą oceną swoich scenariuszy, zdjęć, pomysłów i wyborów. Na początku wszyscy przeżywają krytykę, ale już po kilku miesiącach staje się to codziennością. Nie można też być biernym w takich dyskusjach. Tak później wygląda praca filmowca, więc szkoła świetnie do tego przygotowuje. Poza tym jest bardzo dużo pracy w domu: pisze się scenariusze, wykonuje zdjęcia czy dokumentację. Szkoła absorbuje totalnie.
KG: Czy po prawie dwóch latach nauki sądzisz, że masz w ręku narzędzia, którymi możesz się posłużyć?
EB: Wcześniej kręciłam film intuicyjnie, teraz robię to bardziej świadomie. Wiem, co chcę osiągnąć i stosuję do tego konkretne środki narracyjne. Oczywiście bardzo dużo nauki przede mną, ale mam już dobrą podstawę.